Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Problem, który spada ludziom na głowy z nieba... a raczej z dachów

WW
W ostatnim czasie, ze względu na okres lęgowy ptaków, pojawia się problem związany z pisklakami, które wypadają z gniazda i znajdują się na ulicach i chodnikach w centrum miasta. Ludzie często nie wiedzą, co w takiej sytuacji zrobić.

Spośród wypadających z gniazd maluchów, najwięcej jest mew srebrzystych, które gniazdują na dachach. Często wypadają naprawdę bardzo młode ptaki, które nawet nie próbowały latać. Powodów może być kilka, np. przepełnione dachy, bo ptaków jest coraz więcej. Czasem też słabsze małe są wypychane z gniazda przez samych rodziców bądź rodzeństwo.

Niedawno na ul. Katedralnej w Kołobrzegu pojawiły się młodziutkie mewy. Mimo, że w ich pobliżu kręcili się rodzice, niedługo zostały znalezione martwe. Podejrzewano, że mógł je zabić lis lub człowiek. Mewy są głośne i bywają agresywne, szczególnie, gdy bronią młodych, stąd nie cieszą się powszechną sympatią.

Mimo to, jest równie wiele osób, które chcą pomóc, gdy widzą pisklaki same na ulicy. Profesor Nadzwyczajny US Dariusz Wysocki z Instytutu Badań nad Bioróżnorodnością mówi, że pisklęta często wypadają z gniazda. W przypadku nieopierzonych maluchów, jeśli jesteśmy w stanie sięgnąć do gniazda, możemy je tam wsadzić z powrotem. Nie zawsze jest to jednak możliwe, szczególnie u mew.

Jeśli pisklęta bądź już nieloty mewy spadną, są obserwowane z góry przez rodziców i karmione na dole.

Gdy taki pisklak mewy, czy wróblowaty jest zdrowy, a rodzice są w pobliżu, to nie powinno się go od nich oddzielać. Z wyjątkiem sytuacji, gdzie widać wyraźne zagrożenie, np. kota

radzi Dariusz Wysocki. Dodaje, że pisklę można przepędzić nad najbliższą wodę, a wróbla na trawę lub w krzaki, bo tam będą miały jakąś szansę na przeżycie. Trzeba to robić powoli – tak, by rodzic widział i słyszał swoje dziecko.

Można też malucha powoli przenieść, ponieważ u ptaków – odwrotnie niż u ssaków – rodzic nie odrzuci małego, jeśli poczuje ludzki zapach. Trzeba jednak uważać. – Jak będziemy przenosić małe, to rodzice będą się przyglądać. Mewa najprawdopodobniej wtedy nas ubrudzi ekskrementami, czasem może zaatakować, więc trzeba się czymś zasłonić – zaznacza Dariusz Wysocki. Gdy pisklak wypadnie przedwcześnie z dachu w centrum miasta, sytuacja jest trudna. – Szanse małego na przeżycie są prawie zerowe, bo są tam koty, lisy. Za dnia rodzic sobie poradzi i obroni małe, ale w nocy już nie – dodaje.

Gdy dorosłe mewy nie reagują na nawoływanie dziecka, prawdopodobnie coś im się stało. Wtedy można próbować ratować pisklę na własną rękę i zabrać je do domu. Jednak odchowanie mewy jest czasochłonne i trudne. Weterynarze też niechętnie przyjmują małe. Można więc zadzwonić na straż miejską. Ta jednak dostaje bardzo dużo zgłoszeń i interweniuje głównie wtedy, gdy pisklę jest ranne. Jeśli są dowody na to, że rodzice pisklaka zginęli, a mały jest zdrowy, wtedy straż powiadamia weterynarza i ten podejmuje decyzję, co z ptakiem. – Najczęściej takie pisklaki muszą sobie poradzić same. Miasto jest teraz ich naturalnym środowiskiem – mówi Młodszy Inspektor w Straży Miejskiej w Kołobrzegu, Krzysztof Jaruzel.

Miasto podpisało umowę z weterynarzem Adamem Chodorowskim. – Jeżeli do naszej kliniki trafiają ptaki, które mają szansę na przeżycie, ale już nigdy nie polecą, są często oddawane do zoo. Jeśli nie rokują na wyleczenie, usypia się je. Jeśli rokują na wyleczenie, leczymy je i puszczamy wolno – mówi Adam Chodorowski. Twierdzi, że wiele ptaków, które trafiają do lecznicy, wymaga tylko nawodnienia i krótkiego odpoczynku. – Ludzie często zbierają młode ptaki niewymagające pomocy, bo matka karmi swoje młode na ziemi. Jak już jednak do nas trafiają, to nawadniamy je i odwozimy tam, skąd były zabrane – dodaje.

Jednak wielu mieszkańców miasta uważa, że problem jest poważny, bo często dotyczy piskląt bardzo młodych, które nie poradzą sobie na ziemi i prędzej czy później zginą, a wcześniej ich rodzice mogą atakować ludzi w obronie swoich dzieci. W takiej sytuacji mógłby pomóc azyl na dzikich ptaków. Jednak najbliższy azyl jest w Szczecinie. Fundacja „Ogon Do Góry” chciałaby zgłosić pomysł budowy kołobrzeskiego azylu w budżecie obywatelskim, ale nie wiadomo, co z tego wyniknie.

Na razie jest to na etapie chcenia. Zbieramy dokumentację i musimy zobaczyć, czy będzie nas stać na postawienie i utrzymanie azylu. Szukam kogoś, kto pomoże mi napisać ten projekt. Jeśli uda się go napisać, zrobić wizualizację i zgłosić do budżetu obywatelskiego, to sprawdzimy, czy miasto byłoby zainteresowane ideą. Powinno być, bo takie miejsce jest potrzebne

mówi Monika Władzińska z Fundacji „Ogon Do Góry”.

Michał Kujaczyński, rzecznik prezydent Kołobrzegu Anny Mieczkowskiej, mówi, że nie było publicznej dyskusji na ten temat. - Musielibyśmy się z tematem zapoznać. Jeśli ktoś wystąpi z wnioskiem, wtedy będziemy się zastanawiać, czy azyl jest niezbędny. Trzeba byłoby też zobaczyć jak takie azyle funkcjonują gdzieś indziej - twierdzi.

Dariusz Wysocki przyznaje, że w sprawie ptaków gniazdujących na dachach, dobrze byłoby działać zapobiegawczo: - Powinniśmy robić barierki na dachach i wtedy, jeśli mały ptak pokonałaby taką barierkę, oznaczałoby to, że jest zdolny do lotu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kolobrzeg.naszemiasto.pl Nasze Miasto