Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziesiątka ozdrowieńców po COVIDzie wraca do życia. Uczyli się na nowo oddychać

Iwona Marciniak
Iwona Marciniak
Na nowo uczyli się oddychać. Świadomie, głęboko, tak by dotlenić cały, wymęczony chorobą organizm. Korzystali z zabiegów, wzmacniali kondycję ćwiczeniami. Nade wszystko jednak, wreszcie wymieniali się doświadczeniami z kimś, kto rozumiał co znaczy bać się każdego, kolejnego dnia tej nieprzewidywalnej choroby, w której i tak najgorsza okazywała się samotność.

Kołobrzeski Ośrodek Sanato-ryjno Wypoczynkowy Posej-don z 270 miejscami noclegowymi nie jest pierwszym, który mimo pandemicznego zakazu prowadzenia działalności sanatoryjnej i hotelowej, zdecydował się zaprosić kuracjuszy. W grudniu oferta dla covi-dowych ozdrowieńców pojawiła się np. w Połczynie Zdro-ju. Turnus rehabilitacyjny dla tych po covidzie, uruchomiono na południu Polski. Bez rozgłosu, oczywiście tylko dla komercyjnych gości, bo Ministerstwo Zdrowia odmówiło zgody na szybką organizację turnusów rehabilitacyjnych dla ozdrowieńców, finansowanych przez NFZ. Odmową odpowiedziano także na apel prezydent Kołobrzegu Anny Mieczkow-skiej, która w oficjalnym piśmie przekonywała, że w największym, polskim uzdrowisku leczy się właśnie m.in. chorych pulmonologicznie, więc wszys-tko: miejsce, wykwalifikowana kadra i specjalistyczny sprzęt, są gotowe, czekają.

Ministerstwo odpowiedziało, że refundowaną rehabilitację prowadzą na razie w ramach pilotażowego programu tylko w Głuchołazach i na włączenie do niego innych obiektów, trzeba jeszcze poczekać. Jednak w oficjalnym piśmie znalazł się akapit z takim zdaniem: „aktualnie możliwe jest wykonywanie działalności w zakresie rehabilitacji leczniczej dla pacjentów po przebytej chorobie COVID-19, m.in. przy wykorzystaniu dotychczasowych świadczeń z zakresu rehabilitacji.”

- Odczytaliśmy to wprost jako przepustkę do działania - mówi prezes Posejdona Mariusz Ławro, który zaproszenie chętnych z całej Polski na płatną, specjalistyczną rehabilitację dla ozdrowieńców, postanowił poprzedzić swoim własnym pilotażem. - Stoimy i czekamy. A mamy taki potencjał. Pracownicy też wreszcie odżyją, robiąc wreszcie „swoje”.

Wraz z załogą zaczął szybko kompletować 10-osobową, „doświadczalną”, miejscową, kołobrzeską ekipę ozdrowieńców. Mimo że mieli się kurować za darmo, nie było to wcale tak proste, bo kluczowy okazał się wolny czas trzech do czterech godzin dziennie, przez 10 dni dwa tygodnie bez sobót i niedziel.

Powstała grupa, mniej więcej w połowie emerycka, w drugiej zawodowo czynna. Najmłodsza osoba w wieku 41 lat, najstarsza: 71-latka. Bardzo różne zawody, różne wykształcenie, za to wspólne, niedawne doświadczenie zmagania z COVID-19.

- Chcemy zobaczyć, jakie będą efekty i odczucia ozdrowieńców - mówił nam w połowie stycznia Mariusz Ławro. - Przekonamy się jak dopracować ofertę. A potem startujemy!

Na początek program ułożyli mniej więcej tak: kwalifikacyjne badanie przez sanatoryjnego lekarza, spirometria, a potem cały pakiet, a w nim m.in. gimnastyka oddechowa, inhalacje, SIS (stymulacja mięśni oddechowych), tlenoterapia, rower, bieżnia, orbitrek, trening ogólnousprawniający, inne zabiegi balneologiczne, basen solankowy, spotkanie z psychologiem, nordic walking. Wszystko z zachowaniem obostrzeń. Ruszyli w połowie stycznia, skończyli w ostatni poniedziałek.

Pani Jadzia znowu tańczy
- O! Tak chodziłam! - pani Jadzia, lat 71, kuśtyka zgarbiona przed nami, gdy zasiadamy w dużym kręgu, w pokoju, który oddano eksperymentalnej dziesiątce do dyspozycji. Tu mogli się spotykać i odpocząć po wszystkich po zabiegach. Pani Jadzia wybiega na środek i podekscytowana opowiada: w- Całe życie tylko pracowałam i pracowałam. Na emeryturze też jeszcze dodatkowo. I pierwszy raz jestem w sanatorium! Jak się czuję? Cudownie! Wspaniale! - pokrzykuje rozpromieniona. - Znowu mogę tanecznym krokiem chodzić! - śmieje się rozbawiając resztę towarzystwa.

Gdy pytamy o przebieg choroby, pani Jadzia poważnieje: - Na tle innych osób i tak było dość łagodnie. Szybko poszłam do lekarza. Pani doktor dała antybiotyk, jeszcze jakieś leki. I pomogło. Gorączki nie miałam, kaszlu nie miałam. Było za to osłabienie, brak apetytu i problemy z jelitami. Non stop siedziałam w toalecie, strasznie się odwodniłam. W ciągu 7 dni 8 kg schudłam, bo tylko wodę piłam. Na początku nie chciałam chodzić na te zabiegi. Byłam po koronawirusie paskudna: zła, wściekła! Nic mi się nie chciało. Ani kontaktu, ani nic. Taka jakaś byłam, nie do życia. To córka mnie wyciągnęła na ten turnus. Nie chciałam się z nią kłócić. Mówię: dobrze już, przyjdę. No i tu ozdrowiałam! Teraz dziękuję wszystkim. Czuję się świetnie! Mogę znowu czytać książki! A po chorobie miałam problem z pamięcią. Jeszcze mam. Ale już powoli zaczynam dochodzić do siebie. Dotlenienie jest. No i ta atmosfera! My się tu świetnie ze sobą czujemy.

Nauka oddychania
- Zachorowałam w listopadzie i w ogóle nie mogłam dojść do siebie - 45 letnia Monika relacjonuje spokojnie. - Cokolwiek robiłam dalej byłam zmęczona. Wchodząc na 3. piętro - bo nie mam windy - co chwilę musiałam przystawać. W tej chwili wchodzę prawie normalnie. Jest jeszcze trochę zadyszka, ale mięśnie już tak nie bolą. Myślę, że to po tlenotera-pii.

Rozmawiamy o zabiegach, ćwiczeniach. Które najlepsze? - Wszystkie są trafione. Każdy dawał co innego dopowiadają sobie nawzajem. - Tlenotera-pia, ćwiczenia oddechowe też...

- Ale ćwiczenia, to tylko ćwiczenia... - prowokujemy i kuracjusze nas przekrzykują: - Nieee! To nauka oddychania od nowa! Świetne, niemęczące ćwiczenia, dostosowane do możliwości każdego z nas. Bo my na co dzień oddychamy mechanicznie, odruchowo. Płytko. A tu trzeba bardzo głęboko, żeby natlenić każdą komórkę. No trzeba się było tego uczyć.

Po chorobie zostaje strach
- Bardzo fajne ćwiczenia pokazywała nam pani psycholog - przypomina Monika. - Uczyła nas jak się odprężyć, uwolnić od lęku. Bo najgorsze jest to, że człowiek w tej chorobie zostaje z tymi lękami sam.

Pan Maciej, sześćdziesięcio-parolatek, zaczyna swoją opowieść od bezsenności: - Tu wiele pań mówi , że one w chorobie cały czas spały. Ja odwrotnie. Nie mogłem spać, bo bolały mnie wszystkie stawy, mięśnie. Przysypiałem w końcu na 2-3 godziny w ciągu doby. Jak się budziłem, to głowa bolała nie tylko od tego koronawirusa, ale i z tego zmęczenia, niewyspania. Leki przeciwbólowe, nawet te dość silne, tylko trochę uśmierzały ból. Sięgałem po tabletki nasenne i nic. A teraz śpię jak aniołek. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie to ważne. Tu się rozruszałem. Mam dużo ruchu. A to też ważne, bo człowiek po covidzie jest taki zastały, przytłoczony. Mnie ta choroba uziemiła na jakieś 14 dni. Najpierw myślałem, że to grypa. Ale z grypą to naprawdę ma niewiele wspólnego.

Mężczyzna też mówi o lęku: - Koronawirusowi towarzyszy silny stres. No bo przecież ludzie na to umierają. Mój kolega po COVID-19 boi się wsiąść do samochodu. Boi się, że zasłabnie za kierownicą. Zabije siebie, albo kogoś. A tu pani psycholog nas uczyła, jak się od tego odciąć. Trudno sobie z takim lękiem poradzić bez fachowej pomocy.

Samotność w chorobie
- Ja bym porównała tego koronawirusa do rentgena, który wędruje od stóp i punktuje wszystkie najsłabsze miejsca w organizmie. Kiedyś miałam zwichniętą nogę w kostce. Jakby wyczuł i mi ją zaatakował. Nie dość że brałam leki przeciwgorączkowe, to jeszcze musiałam przeciwbólowe, bo to łupanie w kościach było okropne. I tak po kolei, wędrował w górę. Do tego nieżyt żołądka, kwaśność w buzi itd. Ale jakoś w tej swojej chorobie myślałam, że może następny dzień będzie lepszy, że byle przetrwać. Miałam nadzieję. No ale ja nie chorowałam sama. Byłam z mężem.

50-letnia Elwira pracuje w Posejdonie. Żywiołowa, tryskająca wigorem. COVID-19 przeszła fatalnie: - 18 dni byłam zamknięta sama w domu. Nie miałam siły zejść na dół, do kuchni. Gdy próbowałam, zajmowało mi to 40 minut. To osłabienie było straszne. Długi czas prawie nie jadłam, tylko piłam. Były momenty, gdy traciłam wiarę, że z tego wyjdę. Nie wiem jak państwo- zwraca się do pozostałej dziewiątki. - Ale mocno zastanawiałam się wtedy, co robią osoby starsze, które chorują samotnie? Ja nie byłam w stanie sobie herbaty zrobić, kanapki. Do dziś męczy mnie bezsenność. Nawet silne leki nie pomagają. No i zdecydowanie za dużo z tej choroby zostaje w głowie. Człowiek się boi. Czego? Chyba tego, że to może wrócić.

Mówi, że ciężko było również wtedy, gdy teoretycznie powinna była się cieszyć: - Zadzwonił lekarz, że to koniec izolacji. A ja przecież dalej czułam się bardzo chora.

Jeszcze ten strach przed szpitalem
- Gdy już wiedziałem że to Covid, broniłem się przed szpitalem - mówi 66-letni pan Zbigniew. - Bo zewsząd bombardowały nas informacje, że ludzie tam umierają. Broniłem się 2 tygodnie i w końcu przyjechało pogotowie. Żona powiedziała: brać! - mężczyzna delikatnie się uśmiecha. - To nie była długa wizyta, kilka dni pod opieką lekarzy. Wyciągnęli mnie za uszy, ale tylko farmakologicznie. Psychicznie dalej byłem chory. Czas izolacji jest określony. To dzień, kiedy mogę wyjść z domu. Umownie to koniec koronawirusa, ale samopoczucie zostaje tak samo fatalne jak w trakcie choroby. Mało tego, ciężko się rozruszać. Człowiek przyzwyczaja się, że nie ma siły. Głównie o to tu chodzi. Jest się apatycznym, zrezygnowanym, nie do życia. Dlatego taki turnus, takie zajęcia bardzo pomagają. Ja tu odżyłem.

- A ja tu uwierzyłam, że wszystko może być dobrze - głos Magdaleny wybrzmiewa bardzo cicho. Mówi wolno: - Do połowy października byłam osobą pracującą. Potem zachorowałam. Gdybym tu nie trafiła, nie wróciłabym do pracy. Po chorobie próbowałam sama robić ćwiczenia zalecone przez lekarza rodzinnego. Ale gdy zasłabłam w czasie spaceru i wylądowałam u kardiologa, wycofałam się, zapadłam w sobie. Dla mnie ta rehabilitacja tutaj, te wszystkie zabiegi pod okiem specjalistów, to było jakieś zbawienie. Wzmocniłam się, przede wszystkim psychicznie i dopiero tu poczułam, że mogę wracać do pracy.

- Bo paradoksalnie to, co chyba daje nam tu najwięcej, to możliwość bycia w grupie - dzieli się refleksją pan Zbigniew. - Bardzo ciężko wychodzić z tej choroby samemu. Brakuje kontaktu z człowiekiem, który przeżył to samo. Brakuje wymiany doświadczeń. Tu rozmawiamy i to jest bezcenne. W domu tak się nie da.

Szewc bez butów chodzi, czyli rehabilitacja dla kołobrzeżanie
Projekt pocovidowej rehabilitacji poza Głuchołazami jest realizowany jako oferty odpłatne. W Posejdonie dwa tygodnie z noclegami i wyżywieniem to koszt ok. 2 tysięcy złotych od osoby. A co z kołobrze-żanami? Mariusz Ławro, również prezes Regionalnego Stowarzyszenia Turystyczno Uzdrowiskowego mówi: - Od początku zakładaliśmy, że chcemy to robić dla kołob-rzeżan i dla ludzi z zewnątrz. Uzdrowisko ma przecież taki potencjał. Mieszkańcy za mało z niego korzystają. Jednak nie każdego mieszkańca będzie stać na zabiegi i zajęcia za 800 czy tysiąc złotych. Myślę zwłaszcza o starszych, samotnych osobach. Powinien być system wspomagania takiego mieszkańca. Może przez miasto za pośrednictwem Kołobrzeskiej Karty Mieszkańca, na pewno z częściowym sfinansowaniem przez NFZ także zabiegów w formie ambulatoryjnej. - Myślę, że i pracodawca mógłby chcieć partycypować w kosztach takiej rehabilitacji - dopowiada pan Tadeusz z eksperymentalnej dziesiątki, kołobrzeski armator.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kolobrzeg.naszemiasto.pl Nasze Miasto