Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niemiecki pracodawca wyrzucił na bruk ponad 80 pracowników. Ci rozpoczęli walkę w sądzie

Iwona Marciniak
Iwona Marciniak
Radca prawny Krzysztof Legun- reprezentujący pracowników Motortechu podczas spotkania przed zakładem.
Radca prawny Krzysztof Legun- reprezentujący pracowników Motortechu podczas spotkania przed zakładem. Iwona Marciniak
- To jak zły sen, z którego człowiek bardzo chce się wybudzić - tak pracownicy firmy Motortech z Charzyna w gminie Siemyśl opisują to, co przeżywają od 12 maja. Wtedy niemiecki pracodawca zaprosił ponad 80 osób do kołobrzeskiego hotelu na spotkanie. - Tematem miał być rozwój firmy, tymczasem wszyscy dostaliśmy wypowiedzenia - mówią zrozpaczeni. - Z rażącym naruszeniem prawa pracy - podkreśla reprezentujący ich prawnik.

Motortech spółka z o.o. to polskie przedstawicielstwo firmy, której siedziba znajduje się w Niemczech. Projektuje i produkuje m.in. układy zapłonowe „oraz inne akcesoria dla światowej energetyki ze stacjonarnymi silnikami gazowymi” - czytamy na jej stronie internetowej, gdzie przedstawia się jako biznes międzynarodowy.

Motortech nieopodal Kołobrzegu działał od kilkunastu lat.

- I cieszył się dobrą opinią - podkreśla wójt gminy Siemyśl Marek Dołkowski. - Mnie też trudno uwierzyć w to, co się stało.

W piątek zszokowana załoga usłyszała, że charzyńska firma przestała istnieć, a prezes stał się jej likwidatorem. Powód?

- Usłyszeliśmy, że jesteśmy krajem przyfrontowym, a do tego po sąsiedzku powstał zakład, który jest dla nas konkurencją - mówi Robert Trojanowski, w ubiegłym roku wybrany oficjalnie na przedstawiciela załogi.

- Praca dla nas jest, ale w Niemczech. I to dla tych, którzy znają język niemiecki.

We wtorek grupa kilkudziesięciu osób spotkała się z nami przed siedzibą firmy, która od feralnego piątku, 12 maja, nagle stała się dla nich niedostępna. Od poniedziałku, 15 maja, mogli już tylko liczyć tiry, którymi wywożono nie tylko to, co ostatnio wyprodukowali, ale i wyposażenie zakładu. Patrzyli na to, stojąc w kolejce po swoje rzeczy. Mogli je odebrać wyłącznie pod nadzorem ochroniarzy.

- Większość z nas nadal nie dowierzała, ktoś płakał - opowiadają.

- Moja szafka była otwarta. Rzeczy, które tam miałem, jakieś słuchawki, ładowarki, drobiazgi, zniknęły - mówi Krzysztof Polaków, dotąd kierownik magazynu.

- Potraktowali nas jak jakieś zwierzęta! Do tego jeszcze to przeszukanie. To było upokarzające! - dodaje oburzony.

Gdy 12 maja karnie stawili się w hotelu, przy wejściu do sali też czekali ochroniarze.

- Mężczyznom kazali rozpinać kurtki, kobietom otwierać torebki - mówi Aneta Więcławska, od 12 lat pracownica Motortechu.

- Miałam w torbie kupione wcześniej jajka. Usłyszałam: „Z jajkami pani nie wejdzie!”. O co chodzi?! Osłupiałam. Myśleli, że będę nimi rzucać? Podobno szukali, czy ktoś nie przyniósł gazu - opowiada kobieta.

- Za kogo nas mieli?! - Krzysztof Polaków z trudem opanowuje wzburzenie. - Przecież przyszliśmy w dobrej wierze.

Z relacji załogi wynika, że dostali dwie możliwości ustosunkowania się do wypowiedzeń: rozstać się za porozumieniem stron, z odprawą i „bonusem” 1000 zł, albo z jednomiesięcznym okresem wypowiedzenia i odszkodowaniem.

- Wtedy, na gorąco, chyba tylko nieliczni coś podpisali - opowiadają nasi rozmówcy.

Kołobrzeski radca prawny Krzysztof Legun, do którego część pracowników zwróciła się o pomoc, mówi, że dobrze zrobili, niczego nie podpisując.

- Niejeden raz zajmowałem się zwolnieniami grupowymi, ale po raz pierwszy spotykam się z tak rażącym naruszeniem prawa. Pracodawca przede wszystkim nie skonsultował w ustawowym czasie zamiaru przeprowadzenia zwolnień grupowych z przedstawicielami załogi. Nie przedstawił informacji o przyczynach tych zwolnień. Nie poinformował też wcześniej Powiatowego Urzędu Pracy o swoim zamiarze. Reprezentuję 47 pracowników Motortechu. Złożyłem już 45 pozwów do Sądu Pracy o odszkodowanie z tytułu bezprawnego rozwiązania umowy o pracę - ujawnia.

Dla Eweliny Karewicz, dyrektora kołobrzeskiego PUP, to również sytuacja wyjątkowa.

- Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek, odkąd tu pracuję, pracodawca podobnie się zachował. Nie otrzymaliśmy informacji, do której udzielenia był zobowiązany w trybie ustawy o szczególnym sposobie rozwiązywania umów o pracę. Zawiadomiliśmy o tym Państwową Inspekcję Pracy - mówi.

Inspektorzy zareagowali natychmiast. Co ciekawe, nie od razu mogli wejść do zakładu. Zadzwonili więc po policję.

- Rzeczywiście, poprosili o jej asystę, jednak w międzyczasie umożliwiono im przeprowadzenie czynności kontrolnych i obecność policji nie była już potrzebna - mówi nam Ewelina Kolanowska-Wrońska z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Szczecinie.

Kontrola trwa.

- Jej celem jest sprawdzenie, czy w świetle prawa doszło do naruszenia przepisów prawidłowości przeprowadzenia zwolnień grupowych - słyszymy.

Co grozi pracodawcy? Okazuje się, że inspektor pracy może ukarać osobę odpowiedzialną mandatem karnym. Może też skierować wniosek o ukaranie do sądu lub w przypadku złośliwego czy uporczywego naruszania praw pracowników, może zawiadomić prokuraturę o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

- Zgodnie z Kodeksem Pracy, sąd może nałożyć karę grzywny w wysokości do 30 tys. zł - tłumaczy Ewelina Kolanowska-Wrońska z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Szczecinie.

- To była dobra firma - mówią pracownicy Motortechu.

Nieźle płacili, były premie, pracownicy czuli się bezpiecznie. Zżyli się ze sobą. Jeszcze w ubiegłym roku grali w Charzynie mecz z pracownikami niemieckiego Motortech.

- Naprawdę trudno uwierzyć, że już po wszystkim - mówi Aneta Więcławska.

- Gdzie znajdziemy pracę, w której da się wykorzystać nasze umiejętności? W naszej okolicy głównie branża turystyczna. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, co nas czeka, moglibyśmy zacząć czegoś szukać. A tu nagle przychodzimy do domu i ani śmiać się nie ma siły, ani płakać. Sama wychowuję dzieci. Co dalej? Jesteśmy jak zawieszeni. Człowiek czeka, że ten czarny sen się skończy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Niemiecki pracodawca wyrzucił na bruk ponad 80 pracowników. Ci rozpoczęli walkę w sądzie - Głos Koszaliński

Wróć na kolobrzeg.naszemiasto.pl Nasze Miasto