Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przeżyli obozy zagłady - dziś niemiecka fundacja zaprasza ich nad morze

WW
Niemiecka fundacja Zeichen Der Hoffnung - Znaki Nadziei już po raz 18 zaprosiła do kołobrzeskiego sanatorium Lech grupę byłych więźniów obozów koncentracyjnych.

Fundacja powstała w 1977 r. z inicjatywy niemieckich Kościołów ewangelickich. Stara się pomagać materialnie i emocjonalnie byłym więźniom obozów koncentracyjnych. Gdy zaczynała działalność jej podopiecznymi było 600 osób. Dziś zostało ich 90, ale tylko 35 z nich jest jeszcze w stanie przyjeżdżać na takie zjazdy jak w Kołobrzegu.

Do Lecha przyjechało 21 podopiecznych fundacji. Przez dwa tygodnie byli poddawani rehabilitacji. Kilku z nich: Alina Dąbrowska, Bronisława Czeczułkowska, Eugeniusz Dobrowolski, Jerzy Wojciewski i Maria Stroińska dzieliło się swoimi historiami w kołobrzeskich szkołach. – Uczniowie byli nimi bardzo wzruszeni i zadziwieni. Najbardziej interesowała ich działalność podziemia – mówi Alina Dąbrowska.

– Do dziś nie potrafię zrozumieć, jak można zrobić ludziom takie piekło na ziemi – mówi Peter Galetzka, członek zarządu fundacji Znaki Nadziei, organizator wyjazdów dla byłych więźniów obozów. Dostrzega on, jak te osoby, mimo trudnych przeżyć, są otwarte i pełne życia.

Na podstawie wspomnień Aliny Dąbrowskiej powstała książka „Wiem jak wygląda piekło”. Pani Alina mieszkała w Pabianicach, które były wielokulturowym miastem. Napięcie wzrosło zaraz po wybuchu wojny. Najpierw działała w dobrze rozwiniętej organizacji Szarych Szeregów. Na co dzień pracowała w przejętej przez Niemców fabryce zbrojeniowej i przepisywała w niej po niemiecku instrukcje dla pracowników fabryki. Znana jej osoba skopiowała dokumenty i przekazała Armii Krajowej, a ta przekazała je dalej. To wyszło na jaw.

Pani Alina trafiła do więzienia w Łodzi w 1942 r. Po 13 miesiącach podpisała dokument, że jest “wrogiem narodu niemieckiego” i trafiła do obozu Auschwitz-Birkenau. Była tam do czasu jego zlikwidowania w styczniu 1945 r. Potem trafiła na krótko do obozów: Ravensbrück, Malhof, Buchenwald i Leipzig. W niewoli spędziła trzy lata bez dwóch dni. Pamięta to dobrze: - 13 maja 1942 r. zabrali mnie do więzienia, a 11 maja 1945 r. wróciłam do Pabianic.
Gdy obóz w Leipzig był likwidowany, drugi raz uczestniczyła w marszu śmierci. Jednak udało jej się z niego uciec.

Powiedziałam o swoim planie austriackiemu żołnierzowi, który zdradził, że sam chciałby stamtąd uciec. Gdy inny, niemiecki, żołnierz zobaczył, że z koleżanką uciekamy, chciał nas zastrzelić, ale ten Austriak go od tego odwiódł

Potem trafiła na polskich żołnierzy, którzy podróżowali razem z żołnierzami radzieckimi. Jak przyznaje, zdziwiło ją to, bo pamiętała jak 17 września 1939 r. Rosjanie zajęli nasze tereny.

– Koniec wojny zastał mnie, gdy byłam w wagonie z żołnierzami jako sanitariuszka. Powiedzieli, że jeżeli będę im pomagać, to zabiorą mnie tym wagonem. Dla mnie to była okazja, by wrócić od razu do Polski – zdradza Alina Dąbrowska. Teraz opowiada o nich spokojnie, bo – jak mówi – to historia. Pierwszy raz po opuszczeniu Auschwitz, odwiedziła to miejsce dopiero po 50 latach.: – Przypomniałam sobie widok dzieci idących do gazu i góry trupów, to było straszne. Jednak zrozumiałam, że trzeba mówić o tej bolesnej historii, bo w wielu miejscach już o tym zapomnieli.

Alina Dąbrowska ma 96 lat, ale najstarszym członkiem ostatniego wyjazdu do Kołobrzegu był 97-letni Jan Michalski z Torunia. W 1940 r. miał 17 lat i uczył się w Bydgoszczy. Został aresztowany razem z wujkiem i kuzynem, bo kolportowali prasę podziemną i należeli do organizacji Batalionu Śmierci za Wolność, która rozpoczynała działalność.

Brat pana Jana był członkiem organizacji Strzelec. Miał radio, za którego posiadanie groziła kara śmierci. Przekazał je panu Janowi, a on przekazał je swojej organizacji. Ktoś ich zdradził. Gestapo rozstrzelało przywódców organizacji, a resztę członków aresztowało i wsadziło do Fortu VIII.

Na przesłuchaniu essesman kazał mi wybrać, kto będzie mnie bił. Nie zrobiłem tego, więc sam mnie uderzał. Przez cztery miesiące leżeliśmy w forcie na barłogu, bez mycia. Wzięli nas potem do obozu Sachsenhausen. Tam pracowałem, ładując gruz na wagoniki. Potem trafiłem do Dachau, gdzie woziłem żwir w taczce. Raz nasypałem tylko połowę. Zauważyli to. Związywali mi ręce z tyłu i podwiesili na godzinę. Czułem, jakbym miał powyrywane ręce

zdradza Jan Michalski. W Dachau był do czasu odbicia obozu przez Amerykanów w kwietniu 1945 r. Potem przebywał w koszarach poniemieckich - trafił do ośrodka przejściowego na przedmieścia Monachium, a następnie do Wildflecken. Tam Polacy się zbuntowali i 3 września udało im się wrócić do Polski.

Dachau odwiedził pierwszy raz po wyjściu z niego po 10 latach. – Popłakałem się. Zbierałem kamienie, które leżały obok pozostałości po blokach, w których byłem. Później trochę się do tego zdystansowałem. Nie lubię wracać do tamtych czasów, ale nie można tego wymazać z pamięci i trzeba uświadamiać innych. Poza tym nasza wiara nakazuje przebaczyć – przyznaje.

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kolobrzeg.naszemiasto.pl Nasze Miasto